Praca freelancera, osoby prowadzącej firmę rządzi się kilkoma prawami, spośród których na pierwszy plan wysuwa się hasło: nie pracujesz, nie zarabiasz. Dotyczy to szczególnie tych wolnych zawodów, w których świadczy się usługi. Brak zlecenia równa się pustce w portfelu. A tego nikt nie lubi, prawda? Nic więc dziwnego, że staramy się (zwłaszcza na samym początku prowadzenia działalności) zdobyć jak najwięcej zleceń, by zapewnić sobie płynność finansową. Jednak w tym pędzie do rozkręcenia firmy bardzo łatwo jest się pogubić i zapomnieć o ustaleniu granic.

Większość osób, które zaczynały kiedyś pracę na własny rachunek, zapewne mogłoby potwierdzić, że jednym z podstawowych celów, które stawiamy sobie na początku jest zarabianie pieniędzy. I niestety nie ma co tutaj mydlić innym oczu, że chodzi o ideały, czy spełnianie marzeń. Ideałami nie wykarmimy rodziny. Więc jeśli tylko nie masz bogatego  wujka, babci lub nie odziedziczyłaś wielkiej fortuny, a za utrzymanie rodziny jesteś w takim samym stopniu odpowiedzialna jak Twój mąż czy partner, będzie Ci zależało na tym, by pomysł z działalnością wypalił. Bo jeśli już na samym początku popełnisz kilka błędów, niestety będzie ciężko z utrzymaniem działalności i rozwojem.

W teorii pieniądze nie powinny być celem samym w sobie

zarabianie pieniędzy

To prawda. Jednak nie ma się co oszukiwać – nie zakłada się firmy, by mieć hobby. Tak to można rybki hodować. Przyjemność z pracy jest wartością dodaną. Lubisz to co robisz, ale chciałabyś też zarobić na tym parę złotych. Zazwyczaj pierwsze dwa lata działalności to czas na jej intensywny rozwój – zdobywanie klientów, realizowanie zleceń, utrzymywanie relacji, budowanie marki osobistej. To czas, w którym najczęściej poświęcamy się pracy bez reszty.

Mało kto decyduje się na przebieranie w klientach, odrzucanie propozycji, bo taki ma kaprys. Obserwuję to zarówno u innych freelancerów, jak i u klientów. Raczej mamy tendencję do brania sobie na głowę więcej, niż jesteśmy w stanie udźwignąć. Przynajmniej pracując w normalnych godzinach. Wszystko po to, by po pierwsze utrzymać działalność (niestety nawet jeśli nie masz przychodu pewne koszty i tak trzeba ponieść – trzeba mieć na nie środki), po drugie nabrać doświadczenia, i wreszcie po trzecie zbudować sobie pulę klientów, którzy będą chcieli z nami współpracować na stałe.

I dopiero, kiedy osiągniemy tę względną stabilizację, możemy pomyśleć o czymś więcej niż tylko zarabianie na chleb. Czas na efektywny rozwój działalności nadchodzi zazwyczaj dopiero po kilku miesiącach. A czasem i  latach.

Ustalanie granic – czy wolny zawód ma w ogóle jakieś granice?

praca z klientem

Kiedy zaczynałam działać jako freelancer, mój cel daleki był od idealistycznego założenia bycia wielką bizneswoman. Chciałam uwolnić się od etatu, pracy dla kogoś, zacząć robić coś na własny rachunek i na własnych warunkach. I chciałam zrobić to szybko. Dlatego chwytałam się każdej okazji, brałam dosłownie każde zlecenie, jakie wpadło mi w ręce. Nie zastanawiałam się, czy ma ono sens, czy będzie mi się dobrze pracowało z klientem. W kilku przypadkach miałam naprawdę szczęście – z tymi klientami jestem do dziś. Parę razy jednak przegapiłam czerwoną lampkę, która świeciła się w głowie, i ostrzeżenia osób postronnych. Nie do końca wyszło tak, jak zakładałam.

Tak czy inaczej, prawda jest taka, że pracując na etacie i obsługując kilku klientów byłam na pełnych obrotach od rana do wieczora z przerwą na dojazd do domu. Rano etat, po południu, wieczorem i w nocy praca na swoim. I tak przez ponad pół roku.

Czy byłam zmęczona? – jak cholera. Czy postawiłam sobie jakąś granicę? – absolutnie żadnej. Pracowałam, dopóki miałam siłę. Czy było to rozsądne? – nie.

Ustalenie granic jest równie ważne jak spełnianie marzeń

ustalenie granic

Do napisania tego tekstu natchnęła mnie dyskusja na jednej z grup na Facebooku. Dyskusja o godzinach pracy freelancera, o tym, że zdarza się pracować od rana do późnej nocy, mimo iż człowiek nie widzi już na oczy, krzyż boli i ma się ochotę rzucić laptopem o ścianę. O tym, że praca freelancera nie zawsze jest lekka, łatwa i przyjemna. I że zdecydowanie nie jest dla każdego.

Myślę, że bardzo ważne jest, by w tym pędzie zdobywania, utrzymania i zadowolenia klienta, rozwoju własnym, rozkręcaniu działalności, realizacji celów ustalić sobie jakieś granice. Zwłaszcza, jeśli ma się zapędy pracoholika i tendencje do pracy do utraty tchu. Sama mam z tym problem i – z tego, co mogę obserwować – nie tylko ja. Bierzemy sobie często na głowę za dużo obowiązków. Nie potrafimy odmówić. Boimy się, że wyznaczenie granicy sprawi, że klient zrezygnuje z naszych usług. Odpisujemy na maile o północy i o 4 nad ranem. W weekendy również jesteśmy dyspozycyjne. Choroba dziecka, męża, własna… chorowanie jest dla słabych, nie przeszkadza nam w pracy. Urlop? A po co? Przecież pracuję w domu, to tak jakbym stale była na wakacjach.

STOP! Ile razy tak myślałaś lub działałaś? Ja mnóstwo. I doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że problemem nie jest brak reguł i zasad uzgodnionych z klientem. Problemem jest niestawianie żadnych granic samej sobie. Brak wewnętrznej umowy i zgody na to, by odpoczywać, odpuścić, zrezygnować. Tego też trzeba się nauczyć.

Jak to zrobić?

  • Pracuj w wyznaczonych dniach i godzinach.
  • Wyznacz sobie czas na urlop i odpoczynek (również w ciągu dnia!).
  • Weekendy przeznacz dla siebie/rodziny, nie na pracę.
  • Naucz się odpuszczać.

Tyle teoria. Jak jest w praktyce? 😉 Na to pytanie każda z nas musi sobie odpowiedzieć sama. U mnie żaden z tych punktów póki co nie jest w 100% zrealizowany. Ale pracuję nad sobą – to też ważny element rozwoju 😉

A Ty umiesz wyznaczać i trzymać się granic, czy jak ja masz tendencje do „zajechania tej machiny”?