Na etacie pracowałam niemal od zawsze. W zasadzie, pomijając czasy studenckie, kiedy dorabiałam w szkole językowej, prawie nie było takiego etapu w mojej karierze, kiedy nie miałabym nad sobą jakiegoś szefa i nie musiałabym wstawać codziennie rano i jeździć do biura. I pamiętam, jak bardzo marzyła mi się wtedy praca na swoim. Jawiła się jak niespełnione marzenie o wolności.
Jeśli wolisz wersję douszną, odcinek znajdziesz tutaj:
No bo wyobraź sobie, że nie musisz rano wstawać, kiedy zadzwoni budzik. Możesz mieć wolne w każdej chwili. Nie potrzebujesz tłumaczyć się nikomu z tego, że akurat zadzwonili ze szkoły, że dziecko jest chore. Do dentysty chodzisz, kiedy chcesz, pracujesz w kawiarni, pijąc jedną latte za drugą (fuj!) i wrzucając modne foty na Insta. Fajnie, prawda?
NIE CAŁKIEM CZARNO-BIAŁA RZECZYWISTOŚĆ
Niestety takie wyobrażenie o byciu freelancerem można włożyć między bajki. Przynajmniej w początkowym etapie prowadzenia działalności, kiedy musisz dać z siebie wszystko, by po pierwsze zaistnieć, po drugie zdobyć klientów, po trzecie tych klientów utrzymać i sprawić, by byli zadowoleni. Plus jeszcze znaleźć czas na promocję, dokształcanie się, konferencje, spotkania branżowe itp.
Jeśli masz do tego na głowie rodzinę — powiem szczerze — masz całkiem sporo do zrobienia w ciągu dnia, tygodnia, a nawet miesiąca ;).
DOBRE STRONY PRACY NA SWOIM
Praca na swoim oferuje jednak to, czego nie doświadczyłam w żadnej firmie (a pracowałam w pięciu) – elastyczność. W wielu przypadkach można samodzielnie decydować, czy woli się pracować od 6 rano do wczesnego popołudnia, czy może wstawać o 9 i siedzieć do późnej nocy.
Można też — przynajmniej w późniejszym etapie — samodzielnie dobierać sobie osoby do współpracy oraz zadania do wykonania. Nie lubisz dzwonić z ofertami, to tego nie robisz. Chcesz oprócz fotografowania zająć się pisaniem tekstów? Proszę bardzo! Jeśli tylko masz do tego dryg, nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować.
„Praca na freelansie” daje tak naprawdę niemal nieograniczone możliwości. Nikt nie powiedział, że trzeba się zamykać w obrębie jednego obszaru działania. Jeśli ktoś ma wiele talentów i chce w życiu spróbować czegoś nowego — dlaczego nie?
ŁYŻKA DZIEGCIU
Czasem jednak jest mniej różowo. Kiedy nie pracujesz — nie zarabiasz. Urlop — jedynie bezpłatny. Chorobowe? A co to jest chorobowe? 😉
Czasem trzeba zarywać noce, czasem wstawać o 4 nad ranem. Całkiem jak przy małym dziecku ;). Bo też własna działalność jest takim dzieckiem, o które trzeba zadbać, dopieścić, wyprawić w świat i ze wzruszeniem patrzeć, jak doskonale daje sobie w nim radę. Czasem trzeba też otrzeć łzy, przykleić plaster na ranę i nade wszystko pchać do przodu, wierząc, że sobie poradzi.
Przyznaję, mimo nieprzespanych nocy i czasem podkrążonych oczu nie zamieniłabym tego dziecka na żadne inne. Mimo że to tak naprawdę jeszcze niemowlę ;).
[…] Nie? To zastanów się, czy praca na swoim jest dla Ciebie. […]
[…] Ta codzienność dokuczała mi bardzo. Oddawałam dzieci do placówek i ze łzami w oczach jechałam do pracy, wyrzucając sobie, że jestem najgorszą matką na świecie. Goryczy tym myślom dodawał fakt, że starszego syna musiałam oddać pod opiekę niani, kiedy miał 4,5 miesiąca. Nie byłam, nie jestem i nigdy nie będę z tego dumna. Prawda jest jednak taka, że nie miałam wyjścia albo zwyczajnie go nie znalazłam. Na urlop wychowawczy nie mogłam sobie pozwolić, a macierzyński trwał dramatycznie krótko. Dlatego przy drugim dziecku, zaczęłam kombinować jak koń pod górę, co by tu można było zrobić, żeby się z tego systemu wymonotować. […]