Workation to taki magiczny termin, który bez wyrzutów sumienia pozwala wyjechać na dłużej i zmienić miejsce pracy z biura na taras nad basenem, kawiarnię z widokiem na molo, czy też domek w górach. Przez wiele lat workation oznaczało dla mnie wyłącznie tę jedną zmianę. Nadal pracowałam po kilka(naście) godzin dziennie tylko w trudniejszych warunkach przyrody. Jak sprawić, by workation dało Ci jednocześnie odpoczynek i nie było tylko zmianą miejscówki? Posłuchaj moich wniosków z wrześniowego wyjazdu.

Kilka dni temu obiecałam w moich mediach społecznościowych, że opowiem o wnioskach z tegorocznego workation. Po ostatnim takim pracowyjeździe zapierałam się rękami i nogami, że to ostatni raz. Workation bowiem nigdy nie kojarzyło mi się dobrze. Zresztą poruszałam ten tamat kilka razy, między innymi w odcinkach 31 i 83 tego podcastu.

W wielkim skrócie – workation w mojej definicji to zawsze był wyjazd wakacyjny (zamiast urlopu) połączony z pracą, z którego wracałam bardziej zmęczona niż koń po orce. Dlaczego? Już opowiadam!

Jeśli wolisz słuchać niż czytać:

WORKATION – CO TO TAKIEGO

Zacznijmy jednak od prawdziwej definicji. Workation co do zasady to termin wymyślony przez zapracowanych przedsiębiorców, który pomaga im podróżować, zwiedzać świat i mieć poczucie, że ani na moment nie opuszczają firmy i trzymają rękę na pulsie. 

Nie jest to prawdziwy wypoczynek, ani oderwanie się od codziennych spraw i za nic taki wyjazd nie powinien zastępować normalnego, pełnowymiarowego urlopu, ale umówmy się – całkowite odcięcie się od pracy, kiedy prowadzisz własną firmę, jest bardzo trudne. Zwłaszcza na początku, kiedy jesteś w biznesie sama i nie masz wsparcia.

Po to właśnie zostało wymyślone workation. Zmieniasz środowisko, odrywasz się od codzienności, prania, sprzątania, mycia garów po godzinach pracy i wyjeżdżasz w piękne miejsce, by tam pracować przez kilka godzin dziennie, a potem odpoczywać.

W sumie brzmi całkiem nieźle i uczciwie przyznam, że może mieć sens pod warunkiem, że nie przypomina…

WORKATION W MOIM WYDANIU

Przez 5 lat prowadzenia działalności jeździłam wyłącznie na workation. Nie byłam na prawdziwym urlopie, wszędzie razem z rodziną ciągnęłam ze sobą laptopa i tonę notatek z rzeczami do zrobienia. Nie odrywałam się od firmy, codziennie – nawet mając już zespół – byłam w stałym kontakcie z klientami i tak szczerze to z odpoczynkiem niewiele miało to wspólnego.

Głównie dlatego, że naprawdę ciężko pracuje się, gdy:

  • Nie masz zasięgu
  • Rodzina marudzi, że miałaś iść z nimi na plażę
  • Klienci dzwonią z hasłem „wiem, że masz urlop, ale…”

…a Ty stoisz w rozkroku pomiędzy tym wszystkim i zastanawiasz się, jak to możliwe, że prowadzisz firmę, a nawet nie stać Cię na prawdziwy urlop. Co do cholery poszło nie tak? 

I wracasz z tego wyjazdu sto razy bardziej zmęczona, z uczuciem ulgi, że nareszcie własne biuro, porządny internet i drzwi, przez które nie słychać odgłosów niezadowolonej rodziny. Jeszcze tylko tona prania do zrobienia i można rzucać się w wir pasków.

Brzmi jak marzenie, prawda? Jakiegoś szaleńca na przykład.

ZMIANA NASTAWIENIA, CZYLI CZY WORKATION MOŻE JEDNAK MIEĆ SENS

Nic zatem dziwnego, że w tym roku postawiłam sobie twardy zakaz: „żadnego workation”. Jedziemy na prawdziwy urlop. I na taki też pojechałam w lipcu. Jednak z okazji czterdziestych urodzin mojego męża mieliśmy też zaplanowany tygodniowy wyjazd do Włoch – i pech chciał, że trafił się moment, w którym na kolejny urlop nie mogłam sobie pozwolić.

Ponieważ jednak od bardzo długiego czasu pracuję nad swoim mindsetem przedsiębiorczymi, a moim głównym celem na rok 2022 było wyjęcie siebie z biznesu, powiększenie zespołu, ukrócenie kontrolfreaka i koniec mikromanagementu, postanowiłam dać workation jeszcze jedną szansę.

Postawiłam jednak sama sobie twarde zasady.

  • Pracuję max 4 godziny dziennie (lubię rano wstawać, więc między 6 a 10 miałam naprawdę mnóstwo czasu, by pozarządzać firmą i dopilnować tego, co było do dopilnowania)
  • Deleguję i nie kontroluję – mam świetny zespół, który da sobie radę beze mnie przez tydzień (a pewnie i dłużej) i wcale nie muszę im udowadniać, że nie
  • Pozostały czas poświęcam na odpoczynek, zwiedzanie, jedzenie pizzki i pracę nad mindsetem.

Nie będę kłamać, nie było łatwo. Kontrolfreak odezwał się już na dzień dobry, ale każdy dzień pokazywał mu, że może sobie tę potrzebę stania nad każdym schować głęboko w kieszeń. Nareszcie!

Co się zmieniło w stosunku do poprzednich lat?

Możesz pomyśleć, że zespół. Że klienci. Że zadania. Że mniej pracy – wakacje dopiero wyhamowywały.

Ale nie. Najbardziej zmieniło się moje nastawienie. 

Bez tego nie zadziałoby się nic, w końcu firma zaczyna się w głowie.

I ta zmiana też nie pojawiła się z dnia na dzień. 

Tak jak wspomniałam, kluczowa była dla mnie praca z nastawieniem i pozwolenie sobie na takie działanie.

Postawienie twardych zasad, których trzymałam się kurczowo jak tonący brzytwy.

To były bardzo długie miesiące pracy i wiem, że gdybym odpuściła, skończyłabym ponownie z głową w pracy, a palcami na klawiaturze laptopa czy telefonu.

Cztery godziny dziennie wystarczą na to, by skutecznie zarządzić firmą, ugasić ewentualne kryzysy i podpowiedzieć zespołowi, co robić w razie awarii. W zasadzie pod koniec wyjazdu stwierdziłam, że wystarczyłyby nawet dwie godziny, jeśli mamy dobrze rozpisane procedury działania.

„MYŚL JAK CEO”, A WORKATION BĘDZIE DZIAŁAŁO NA TWOJĄ KORZYŚĆ

Myślenie jak CEO we własnej firmie nie jest proste dla osób, które pracowały wcześniej na etacie. 

Dla osób, które latami pracowały przy biurku minimum osiem godzin dziennie i zwyczajnie nie umieją inaczej.

Dla osób, które przyzwyczajone są do słuchania poleceń przełożonego i zawsze czekają na potwierdzenie, że zadanie zostało dobrze wykonane i można przejść do kolejnego etapu.

Jeśli jednak zaczniesz myśleć jak CEO – jak właścicielka firmy, od której zależy wszystko – workation może działać na Twoją korzyść. By tak było, trzeba je przede wszystkim dobrze zaplanować. Rzucanie się na żywioł zawsze skończy się długimi godzinami nad klawiaturą komputera.

Jeśli jednak przygotujesz siebie i swój zespół, zaplanujesz działania, wyznaczysz osoby odpowiedzialne za poszczególne etapy i sobie zostawisz absolutne minimum decyzyjności, jest spora szansa, że nawet uda Ci się odpocząć 😉 Przy czym zaufanie do zespołu i umiejętne oddelegowanie zadań + narzędzia, które Cię w tym wspomagają, są absolutną podstawą.

Tak samo jak Twój mindset przedsiębiorczyni. I uwierz mi, wiem doskonale jak nikt, że trudno jest odpuścić. Trudno jest puścić te sznureczki kontroli i uwierzyć, że baloniki z zadaniami nie zaplączą się gdzieś w koronie drzew. Jeśli jednak tego nie zrobisz, do końca życia będziesz mieć zamiast fajnej firmy kulę u nogi. Ciężką, masywną, dopiętą łańcuchem odpowiedzialności.

Jeśli tego nie chcesz i chciałabyś prowadzić swój biznes z lekkością, móc wyjechać na wakacje 2-3 razy w roku i pracować po 4-6 godzin dziennie, sięgnij po mój mini e-book „Myśl jak CEO”. Pobierz go, zapisując się do newslettera i dołącz do listy VIP przedsiębiorczych kobiet, które nie tylko chcą mieć firmę, ale też chcą mieć z niej fun.

Trzymam kciuki za Twoją przemianę. Do usłyszenia za tydzień!

 

 

 


Dziękuję Ci, że poświęciłaś swój czas na przeczytanie i/lub przesłuchanie tego tekstu. Jeśli interesuje Cię freelance, zamiana etatu na własną działalność, skuteczny home office i skalowanie biznesu – pozostańmy w kontakcie:

Odwiedź moją stronę www.karolinabrzuchalska.pl.

Polub mój fanpage na FB.

Obserwuj mój profil na Instagramie.

I na LinkedIn.

Bardzo polecam Ci też moje podcasty: Co we freelansie piszczy, Jak dobrze zacząć oraz Freelance bez cenzury.

Jeśli masz jakieś pytania, zawsze możesz też do mnie napisać >> KLIKAJĄC TUTAJ

Karolina