Czy tworząc firmę, zastanawiamy się nad tym, że przyjdzie dzień, kiedy się z nią rozstaniemy? Oczywiście, że nie. A jednak wielu przedsiębiorców musi zamknąć działalność, są tacy, którzy sprzedają dobrze prosperujące biznesy oraz tacy, którzy czują, że chcą czegoś jeszcze. W moim życiu nadszedł taki właśnie moment. Pozwól, że Ci o nim opowiem.

Wolisz słuchać niż czytać? Zapraszam…

Trzy lata temu, kiedy zakładałam firmę po raz drugi, nie przypuszczałam nawet, że nie będzie to moja ostatnia zawodowa aktywność. Wręcz przeciwnie, marzyłam o stworzeniu marki silnej, rozpoznawalnej, której sama nazwa będzie gwarancją jakości. I to zrobiłam.

Czy od początku marzyłam o wielkim sukcesie?

 

Prawdę mówiąc jednak, pierwsze marzenia i cele były zupełnie inne. W głowie wciąż miałam moją pierwszą firmę — co prawda stacjonarną, ale jednak prawdziwą — która po 2 latach zawiesiła swoją działalność. Popełniłam w jej prowadzeniu caaaałe mnóstwo błędów. Tak wiele, że na ich podstawie napisałam książkę — poradnik dla freelancerów o tym, jakich błędów unikać, kiedy zakładasz firmę i marzysz o pracy nad brzegiem morza, laptopie z jabłuszkiem i drinku z palemką w dłoni.

Pierwsze marzenia po założeniu Pretty Well Done — nikomu nieznanej marki, jednoosobowej działalności — to były marzenia o utrzymaniu, zarobieniu na siebie i kredyt, zdobywaniu pierwszych klientów. Marzenia proste. Takie jak ma większość początkujących przedsiębiorców. Takie, jak być może masz i Ty.

Co zmieniło się w trakcie?

Po dwóch latach prowadzenia Pretty Well Done zdałam z powodzeniem test biznesowej białej rękawiczki. Firma działała, miała się świetnie, klienci przychodzili, a ja zaczęłam myśleć o przekształceniu jednoosobowej działalności w coś więcej. Miałam już wtedy asystentkę, która wspierała mnie w działaniach, wiedziałam, jak delegować, by się nie stresować (w końcu na ten temat również napisałam książkę), zaczęło mnie kusić sięgnięcie po coś nowego — tak narodził się pomysł na agencję wirtualnych asystentek. Agencję, która będzie mogła obsługiwać większą liczbę klientów bez spadku jakości usług. Bardzo zależy mi na tym, byśmy kojarzyli się z naprawdę najlepszą obsługą.

Podjęłam współpracę z kolejnymi osobami, potem następnymi… Część z nich niestety wykruszała się samoistnie — zupełnie jak w każdym normalnym biznesie. W końcu biznes online jest normalny. Podobno. By spełnić oczekiwania klientów, współpracuję nie tylko z asystentkami, ale też z całą rzeszą podwykonawców, którzy działają z nami przy konkretnych projektach.

Trzy lata — magiczna granica zmiany

W 2020 roku, przez niektórych nazywanych parszywcem stulecia, czyli dokładnie 3 lata po przejściu na swoje oraz pracy „w onlajnie” po raz kolejny poczułam zew zmiany.

Nie wiem, czy znasz to uczucie, kiedy nie możesz usiedzieć w miejscu, zaczyna Cię nosić, zastanawiasz się, co by tu usprawnić, w którą stronę pójść. Dokładnie tak miałam na etacie. Pewnie dlatego zmieniałam firmy „jak rękawiczki”, nie mogąc zagrzać w nich miejsca dłużej niż 3 lata. Cztery to już naprawdę było zbyt dużo. Udało mi się osiągnąć ten zacny „wiek” raz. W mojej ostatniej pracy etatowej.  Czasem zastanawiam się, czy gdybym jednak rok wcześniej zmieniła firmę na kolejną, czy byłabym teraz w tym samym miejscu…

Tak czy inaczej, w tym roku, dokładnie w maju, poczułam, że pragnę kolejnej odmiany. Że chcę czegoś więcej dla swojej zawodowej aktywności. Że sama agencja to nie wszystko.

Ciągłe parcie po więcej?

Patrząc na to z zewnątrz, można by powiedzieć, że mi w kółko mało. Nie wiem, ile razy użyłam już w tym wpisie słowa „więcej” :)) Ale to nie tak. Moje drugie imię to Wyzwanie. Muszę sobie ciągle stawiać nowe cele, by czuć, że to, co robię, ma sens.

Dlatego właśnie zdecydowałam się na zmianę, która kosztowała mnie bardzo dużo. Zmianę sposobu myślenia, odpuszczenie kontroli wszystkiego (to jest najgorsze!), zaufanie, że ludzie, z którymi pracuję, są naprawdę najlepsi w swoim fachu i nie zawodzą. Tak, to zaufanie jest podstawą owocnej współpracy.

Od kilku miesięcy konsekwentnie robię wszystko, by zbudować drugą markę, która wspiera odważne przedsiębiorcze kobiety w ich zmianie zawodowej. Kobiety takie jak ja, które pewnego dnia poczuły, że etat to nie wszystko.

Pokazuję, jak fajnie jest być na swoim. Że prowadzenie działalności nie musi wiązać się z wiecznym stresem, obawą o to, czy sprzedasz i czy będziesz mieć klientów.

Uczę, jak zrobić pierwszy krok, a potem kolejne. Jak zbudować fundamenty pod własną firmę tak silne, że nie powali ich byle korona. I wreszcie, jak zrobić to z głową i zarabiać realne pieniądze, a nie kieszonkowe.

Zbudowanie silnej marki w sieci zabiera czas. Ja daję narzędzia, dzięki którym można to zrobić szybciej, porządnie i przede wszystkim dopasowując to, co robisz, do swoich talentów i swojego potencjału. Owszem, czasem klientki przychodzą do mnie z pomysłem na siebie, a wychodzą z rewolucją w głowie. Kiedy jednak zaczynają układać klocki, okazuje się, że ten pomysł wcale nie był tak do końca do nich dopasowany.

Starczy wspomnieć Monikę, właścicielkę NivisMedia, która w marcu powiedziała mi, że chce być wirtualną asystentką. Już po pierwszym spotkaniu wiedziałam, że to absolutnie nie jest praca dla niej — kreatywnej, otwartej głowy, która przy powtarzalnych cyklicznych zadaniach zwyczajnie umarłaby z nudów. Albo dopadłoby ją wypalenie, zanim jeszcze w ogóle by wystartowała. Dziś za to prowadzi firmę, która realizuje naprawdę odważne i kreatywne strategie marketingowe.

Czy ten zawodowy rozwód to nie jest strzał w kolano?

Rozdzielenie Pretty Well Done od mojej marki osobistej jest krokiem, na który nie miałam się decydować. W ogóle nawet nie przyszło mi to do głowy. Wszystko miało warzyć się w jednym kociołku. Obsługa klientów, agencja, książki, kursy, szkolenia, warsztaty, mentoring miały być objęte jednym wielkim kolorowym parasolem z napisem Pretty Well Done.

Tyle tylko, że w biznesie — jak wszędzie — prościej znaczy lepiej. Klienci, wchodząc na stronę, nie do końca wiedzieli, co tam znaleźli. Czy usługi wirtualnej asystentki? A może ofertę szkoleń dla przedsiębiorców? Albo jeszcze co innego.

Decyzja o budowaniu osobnej marki w synergii z Pretty Well Done była najlepszym możliwym rozwiązaniem. Tak właśnie wyodrębniłam markę osobistą, pod której szyldem ja będę wspierać odważne i przedsiębiorcze kobiety w ich zmianach zawodowych. A Pretty Well Done, będziew tym dzielnie wspierać mnie.

Ktoś zapytał mnie ostatnio, czy porzucam Pretty Well Done. Absolutnie nie. Nie porzuca się ukochanego dziecka, kiedy staje się pełnoletnie. Nadal się je wspiera, uwielbia i przytula. Ale jednocześnie pozwala się mu rozwinąć skrzydła. I tak też jest z nami. Nadal przytulam, nadal wspieram klientów, ale pozwalam też mojemu zespołowi działać z jeszcze większą swobodą — wszystko po to, by dawać jeszcze lepszą jakość.

Nie da się rozwijać siebie i firmy, nie inwestując, nie podejmując odważnych decyzji i nie przechodząc do działania. Warto o tym pamiętać 🙂

Jesteś ciekawa, jak będziemy rozwijać się dalej? Jakie działania zaplanowałam? Zaglądaj do mnie na Facebooku, Instagramie, LinkedIn i na strony www, a najlepiej zapisz się na newsletter — wtedy na pewno nie ominą Cię żadne nowości.

Do usłyszenia za tydzień!


Dziękuję Ci, że poświęciłaś swój czas na przeczytanie i/lub przesłuchanie tego tekstu. Jeśli interesuje Cię praca Wirtualnej Asystentki, praca na freelansie, skuteczny home office i skalowanie biznesu – pozostańmy w kontakcie:

Moja nowa strona

Polub mój fanpage na FB

Obserwuj mój profil na Instagramie

I na LinkedIn też 🙂

Bardzo polecam Ci też moje podcasty: Co we freelansie piszczy, Jak dobrze zacząć oraz Freelance bez cenzury.

Zawsze też możesz do mnie napisać, jeśli masz jakieś pytanie >> KLIKAJĄC TUTAJ

Karolina