Kiedy zapytasz wieloletnią przedsiębiorczynię, czy fajnie jest prowadzić własną firmę – odpowiedź będzie zależała od jej humoru, ostatnich wydarzeń, tego jak jej aktualnie idzie w biznesie. Czasem usłyszysz, że to była najlepsza decyzja w życiu, a czasem… żebyś nie pakowała się w to bagno. Jeśli jednak zapytasz, czy chciałaby pójść na etat i pracować dla kogoś, z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa usłyszysz, że w życiu nigdy! Ten czas już minął. Teraz już tylko wolność… Bo z prowadzeniem firmy, jest jak z wychowywaniem dziecka – czasem masz ochotę wysłać je na księżyc, czasem utopić w łyżce wody, zakneblować i porzucić w oknie życia, ale nigdy w życiu nie zamieniłabyś czasu z dzieckiem na ten bez niego. Dlatego dziś przypomnę Ci 3 dodatkowe powody, dla których fajnie jest prowadzić biznes. Ot tak, gdybyś czasem w przypływie niespinających się budżetów zapomniała…
Są tysiące oczywistych powodów, dla których decydujemy się na założenie działalności. Szerokopojęta wolność, często większe pieniądze, możliwość rozwoju w takich kierunkach, jakie sama sobie wyznaczasz. Co więcej w obrębie jednej tylko działalności możesz wielokrotnie zmieniać zdanie. Testować, próbować, sprawdzać, dopisywać nowe PKD. Masz dość pracy jako wirtualna asystentka, chcesz rzucić wszystko i zająć się hodowlą murarek – proszę bardzo! Nie chcesz dłużej udzielać porad prawnych, bo wolałabyś nauczać śpiewu? Dlaczego nie? Biznesowe podstawy już znasz.
O wszystkich tych możliwościach i powodach przeczytasz i posłuchasz od praktycznie każdej przedsiębiorczyni. Gdzieś między wierszami sprzeda Ci oczywiście wiedzę praktyczną. Że czasem jest ciężko (umówmy się, cholernie ciężko), że bywa iż budżet się nie spina, że klienci bywają upierdliwi ponad miarę (prawie jak muchy tuż przed burzą), a projekty sypią się jeden za drugim. Ale patrzysz na nią i nie jakoś nie widzisz chęci powrotu na etat. Uwierz mi, ma ku temu powodu. Kto raz zasmakuje tego ciasta, często nie zamieniłby go na żaden budyń czy kakałko. Dlaczego tak jest? Pozwól, że przypomnę…
Ale zanim zacznę, parę słów wstępu, czyli nie obejdzie się bez anegdoty. Kiedy kilka tygodni temu w przypływie kryzysu, odchodzących klientów, narzekań na ceny i tym podobne atrakcje powiedziałam do mojego męża: „A może ja jednak wrócę na etat. Nie będę się musiała z tym wszystkim użerać”, otrzymałam zwrotnie pełne politowania spojrzenie i komentarz: „Dłużej niż do rozmowy rekrutacyjnej nie wytrzymasz”. Hmmm… jakoś kiedy zmieniałam etat na działalność nie miał takich wątpliwości. Ale coś w tym jest. Bo przedsiębiorczość można pokochać całą sobą. A można nie. Ja pokochałam. I nie chcę jej zamienić na nic innego. Mimo iż czasem rwę sobie włosy z głowy, mam poczucie, że utknęłam na amen i że jestem trybikiem w maszynie, to jednak ta miłość kwitnie i wcale nie jest patologiczna 😉 Żaden tam syndrom sztokholmski. Żeby jednak tak było, trzeba wiedzieć, jak wycisnąć to biznesowe życie jak cytrynkę, jak z niego czerpać w zgodzie z sobą, i kiedy odpuścić, żeby się nie zajechać. Dlatego między innymi dziś postanowiłam opowiedzieć Ci optymistycznie o tym, co mi się podoba w prowadzeniu działalności. I jak zrobić, by było jeszcze fajniej.
Jeden z moich klientów ma na tablicy przy biurku wywieszonych na żółtych karteczkach post-it 5 złotych zasad swojej firmy. Naczelna brzmi: „Ma być fajnie”. I kiedy ostatnio omawialiśmy działania biznesowe, strategie i plany i ja już rozpędzałam się jak kilkutonowa lokomotywa z rozpisywaniem projektów i wdrażaniem ich w życie, usłyszałam: „Wszystko dobrze, ale pamiętaj o najważniejszym – ma być fajnie”!
Przyznam, że zatrzymałam się przy tym zdaniu na dłużej. Bo w żadnej z firm, z którą współpracowałam i w której miałam przyjemność pracować przez ostatnie 20 lat „ma być fajnie” nie było priorytetem. Byli nim klienci, zlecenia, deale, realizacje, asany, forjorinformejszjony, projekty – wszystko namacalne – ale nigdy nikt nie stawiał na pierwszym miejscu tego, że ma być fajnie. Owszem, bywało. Zwłaszcza jak zespół był zgrany, ale to wychodziło niejako… przy okazji. Tymczasem życie jest za krótkie na to, by przeżyć je w stresie i goniąc za króliczkiem. No chyba, że ta pogoń jest fajna 😉
OK, to jak już to mamy wyjaśnione, przejdźmy do tych ważnych powodów, dla których jednak… fajnie jest prowadzić własną firmę. Trochę się obawiam, że zagęszczenie słowa „fajnie” na minutę jest porażające w tym odcinku i możesz mieć poczucie, że moje słownictwo jest nader mizernie rozwinięte… obawiam się też, że Agnieszka, montując ten odcinek urwie mi łeb, ale… kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Albo prosecco. Najlepiej. W końcu ma być fajnie, prawda?
#1 PRACUJESZ Z CIEKAWYMI LUDŹMI
Być może nie tak całkiem na początku, ale jednak masz wpływ na to, z kim chcesz współpracować. Jeśli z jakiegoś powodu podczas rozmowy z klientem świeci Ci się czerwona lampka, możesz odpuścić. Jeśli słyszysz, że masz tak drogo i może by rabacie… możesz spokojnie powiedzieć „nie”. Na etacie nie zawsze masz ten luksus. Kiedy przychodzisz do firmy, najczęściej poznajesz tylko swojego bezpośredniego przełożonego, a jeśli masz szczęście to czasem szefa wszystkich szefów. Nie wiesz jednak, czy kadrowa nie jest wredną jedzą, czy księgowa nie bywa wiecznie naburmuszona, a kolegom z działu handlowego chce się tylko, jak mają z tego profit. Nie wiesz, czy klienci, z którymi będziesz pracować, mają ego pod sufit, czy może są bardzo ciekawymi i kulturalnymi ludźmi. Dostajesz ich wszystkich z całym dobrodziejstwem inwentarza – nienegocjowalny element jak pensja czy służbowe benefity.
I najczęściej ten stan trwa przez kilka-kilkanaście miesięcy.
We własnej firmie to Ty dyktujesz warunki. Możesz sama ze sobą ustalić, kogo chcesz mieć w portfelu klienta, a kogo nie. Często dopiero po kilku miesiącach orientujesz się, z kim lubisz i chcesz pracować, to prawda, ale potem możesz ten wzorzec już tylko udoskonalać.
Jak Ci się podoba taki dobór partnerów biznesowych?
#2 CIEKAWE PROJEKTY KRĘCĄ MNIE
Podobnie rzecz ma się z projektami. Pamiętam, jak w jednej z moich pierwszych prac, do której zresztą trafiłam przez zupełny przypadek – obstawiam, że szef był w fazie swojej manii i musiał kogoś zatrudnić tu i teraz, bo… potrzebował kogoś, kto napisze mu list po niemiecku. Serio. To był jedyny warunek – znajomość języka.
Pracę dostałam w trzy minuty, następnego dnia miałam się stawić na ósmą rano, a tak zdziwionej asystentki prezesa i kadrowej to nie widziałam nigdy w życiu. Szef zaś wpadł do biura za trzy dziewiąta, wezwał mnie do siebie i podyktował takiego paszkwila do przetłumaczenia, że do dziś mi słabo. Ale że byłam młoda i na pracy mi zależało, wyciągnęłam słownik wyrazów dwuznacznych (nie miałam takiego, to żart) i przetłumaczyłam. Kolejne pisma poszły na noże i znacznie wzbogaciły moje słownictwo.
Jakoś nie przyszło mi do głowy, by a) odmówić, b) przekonać szefa, że jednak dyskusja w tym tonie nie ma sensu. Takich akcji przez wiele miesięcy pracy miałam tam setki, aż koniec końców z ulgą złożyłam wypowiedzenie.
Na swoim… jeśli mi projekt nie pasuje, robię wszystko, by go nie realizować. Wiadomo, że nie zawsze się da, ale jeśli tylko mam taką możliwość, wybieram do realizacji te, które dają mi możliwość rozwoju albo są po prostu ciekawe.
#3 MASZ WOLNE, KIEDY INNI SIEDZĄ PRZYKUCI DO BIURKA
Pracowałam kiedyś w firmie, w któreś szefowa w środku dnia wyskakiwała do fryzjera. Unikała dzięki temu kolejek, miała wolne popołudnia i weekendy. I czasem odrywała się od nudnych zadań. Kiedy pierwszy raz wyszła i wróciła z nową fryzurą, pomyślałam sobie, że to jednak niebywały luksus, móc wyskoczyć gdzieś w ciągu dnia. I to nie tylko z dzieckiem do lekarza. Ale też na spacer do lasu, nad jezioro, czy nawet na pocztę w godzinach pozaszczytowych.
Kiedy prowadzisz firmę, masz taką możliwość – Ty jesteś sobie szefem. A raczej szefową. Ze wszystkimi wadami i zaletami tego stanowiska. Owszem, często pracujesz ponad miarę, bo w końcu własna firma, ale jednak życie jest znacznie ułatwione, kiedy nie obowiązują Cię sztywne godziny pracy i możesz wziąć prysznic w środku dnia, bo tak. Bo taką masz ochotę.
Wiesz co jest jednak najfajniejsze? Możesz odpuścić… tak po prostu, nie realizować bezsensownych i bzdurnych zadań, bo ktoś sobie tak wymyślił. Bo teczki muszą być posegregowane alfabetycznie, a segregatory na półce kolorami. Jeśli tak lubisz – nie ma sprawy, ale uwierz mi, porządkowanie archiwalnych umów sprzed 25 lat to nie jest to, co wszystkie tygryski lubią najbardziej.
Szczerze mówiąc, mogłabym tak wymieniać i wymieniać bez końca. Bo pięć lat prowadzenie firmy nauczyło mnie nie tylko żelaznej dyscypliny, ale też korzystania z profitów bycia szefową. A że czasem trzeba „stracony” czas odrobić wieczorami… bo rano nie miałaś weny do pracy. Bywa i tak 😉
Jeśli więc pracujesz na etacie i powoli myśl o własnej firmie zapuszcza w Twojej głowie korzenie, polecam Ci moją książkę „Rzuciłam pracę i co dalej”. Znajdziesz w niej jeszcze więcej anegdot i podpowiedzi, jak dobrze przygotować się do prowadzenia firmy, by po roku nie myśleć „A może jednak etat…”.
Dziękuję Ci, że poświęciłaś swój czas na przeczytanie i/lub przesłuchanie tego tekstu. Jeśli interesuje Cię freelance, zamiana etatu na własną działalność, skuteczny home office i skalowanie biznesu – pozostańmy w kontakcie:
Odwiedź moją stronę www.karolinabrzuchalska.pl.
Polub mój fanpage na FB.
Obserwuj mój profil na Instagramie.
I na LinkedIn.
Bardzo polecam Ci też moje podcasty: Co we freelansie piszczy, Jak dobrze zacząć oraz Freelance bez cenzury.
Jeśli masz jakieś pytania, zawsze możesz też do mnie napisać >> KLIKAJĄC TUTAJ
Karolina